Przejdź do treści

Miłość od pierwszego wejrzenia

Która to godzina? O, już środek nocy… Nie chce mi się dzisiaj spać… Zapalę sobie.
Zimno… w końcu to koniec października. Po co ja palę to świństwo? Chyba tylko po to, żeby nabawić się owych chorób płuc. Bo serca już mam; jutro mnie cztery lata od pewności tej choroby.

Cztery lata… całkiem sporo, nie? Poznaliśmy się na wiosnę. To był strasznie dziwaczny i przypadkowy rok mojego życia. Najpierw zdałem maturę – betka. Późnej prawie nie skończyłem w armii, bez żadnych studiów… Pierwszy raz nie udało się z informatyką. Trafiłem więc na jakąś śmieszną metalurgię, do 214 w „Filutku”. Ten pokój, ten akademik to w zasadzie najważniejsze w całym tym przypadku.
I właśnie wiosną – chyba z tydzień po urodzinach Agnieszki (mógłbym sprawdzić, ale zwyczajnie mi się nie chce) przyjechałaś do Tabaka… Usiłowałem coś stworzyć z Gośką wtedy… Ale pamiętam, że powiedziałem jej przez telefon, że poznałem swój ideał.
To były magiczne cztery dni. Zakochałem się od pierwszego wejrzenia… Pamiętasz jak się na ciebie gapiłem bez przerwy? Coś ty ze mną wtedy wyprawiała?! Później się przyznałaś, że bardzo ci to imponowało… A jeszcze później, że wcale ci się nie podobałem.

Ale ty Poznań, ja Kraków; ty Ozi, ja Gocha. Nawet nie wiedziałem jak bajerować kobiety. I miałem wtedy na ciebie straszliwy zlew! Mówiłem co chciałem, nie dbałem o konsekwencje; w końcu – „i tak w niedziele pojedzie do domu i już jej nie spotkam”. Tak miało być. Ale zanim powiedziałem wiedziałem jak zareagujesz. Znałem cię do samego końca zanim jeszcze cię ujrzałem. Cóż… dwie połówki tej samej pomarańczy – to wszystko tłumaczy, prawda?
Już wtedy wiedziałem, że pójdę z tobą do łóżka, że będziesz moją pierwszą kobietą… Skąd ja wiem takie rzeczy? Pamiętasz, wczoraj powiedziałem ci, że czuję to podskórnie. Wiele takich momentów było… i wiele się sprawdziło.

[ad#postad]Ale Kraków… nasz bar mleczny z niebieskim napisem, ten sklep z krawatami na Dominikańskiej, na koniec obrzydliwy „Smok”… A wiesz, że dopiero pół roku temu spacerowałem nad Wisłą od Zwierzyńca do Wawelu? Po prawej stronie mostu wcześniej jakoś bałem się, czułem się tam niepewnie bez ciebie. Teraz lubię ją najbardziej. Może nie tyle lubię co wolę… Sam nie wiem, mniejsza o to.
Bawiłem się tobą; znałem dobrze Agnieszkę, znałem Beatę i bawiłem się. Ależ byliśmy szczeniakami! A jak mi tego brakuje!… „Filutek” – uciekłaś, żeby nie tańczyć. A pamiętasz „Filutek” ze dwa lata później, jak mieszkałem z Gordonem? Poszliśmy do „Filutka” razem z nim i jego Justynką. Później kochaliśmy się kiedy na korytarzu była wojna wodna… A za pierwszym razem te twoje piegi w ultrafiolecie… To chyba najbardziej z tego wszystkiego pamiętam. I to, że Tabakowi powiedziałem „po coś ty ją tu przywiózł?”, ale o tym nie wiedziałaś…
Pojechałaś do domu. Odprowadziłem cię na pociąg, kupiłaś nam flaszkę wódki (która stała w lodówce przez kolejne dwa tygodnie – nad wyraz długo jak na akademik) i pojechałaś do Poznania. Pierwszy raz wyjechałaś z Krakowa.
Ja chorowałem. Dwa, może trzy dni nie miałem się gdzie podziać. Coś jak teraz, ale inaczej; bardziej nostalgicznie. Polazłem nocą na Kopiec Kościuszki, już bez ciebie… Zresztą z dworca wracałem przez Plac Wszystkich Świętych. Idiotyzm, co?

W końcu napisałem do ciebie list. Jakiś głupi pewnie. I odpisałaś! Ależ byłem szczęśliwy! Mam go do dzisiaj… Później napisałem następny, pojechaliśmy z Bartkiem do Poznania. Znów była rzeka – Warta. Dałaś mi jakiś list; jakiś pies chciał zeżreć naszą czekoladę, kupiłem ci wreszcie kwiatka – białą różę na dwudzieste urodziny. Była drętwa impreza w Kaczego, gdzie byłaś z Ozim… Potem zadzwoniłaś do nas, do mieszkania Bartka i chciałaś ze mną porozmawiać, przepraszałaś. Bartek zawołał mnie do telefonu mówiąc „żona do ciebie”. Nad Wartą pytałaś czy kocham Gośkę, było gorąco i duszno, szczególnie przed moim odjazdem. Po drodze z Poznania zahaczyłem o Świdnicę, o Kysego – musiałem wygadać się z tego wszystkiego przyjacielowi. I jeszcze nad Wartą… położyłaś tak czule głowę na kolanach. Swoich. Powiedziałem, żebyś tak nigdy nie robiła, pamiętasz? Rób tak jak możesz najczęściej! Pięknie wtedy wyglądasz…

I znowu listy. I znowu zakochanie. Coraz bardziej i bardziej. W końcu początek sierpnia i Piła. Dzień spędziliśmy na robieniu niczego… Wlazłaś na drzewo po raz pierwszy w życiu. O ile wiem to jedyny, chociaż to już tyle lat… Przywiozłem ci zeszyt z moimi wierszami. Dobrze, że ich już nie piszę… Ale najważniejsza była ta łąka gdzieś prawie za miastem… Dlaczego wtedy cię nie pocałowałem? Zapytałaś jakoś później „ciekawe co by było gdybyśmy się wtedy upili?”. Pojechaliśmy jednym pociągiem – ty do Krajenki, ja do Człuchowa. Tęcza przypieczętowała to wszystko. Wcale nie było żadnej jarzębiny w Pile – nie wiem co sobie wymyśliłaś i dlaczego trzymasz ją w szkatułce…
Kilka dni później pojechałaś z Ozim nad morze. I przysłałaś mi pamiętnik – tak w zamian za wiersze, za ich szczerość. Niewiele we mnie zmienił. Uświadomił mi tylko jak zmarnowałem wiele okazji w swoim marnym życiu. Zasmuciło mnie to, że o mnie było może jedno zdanie… a zaraz po nim coś w rodzaju „Ozi… jaki on jest kochany”. Był kochany do października, do cztery lata temu.

Częstochowa – „gdzieś pomiędzy”. Wiesz, że ja za każdym razem nie wiem który to był dokładnie? Na pewno z soboty na niedzielę, na pewno zmieniali czas z letniego na zimowy. Ale 23, 24 czy może 25? Czy to ważne? Wreszcie cię pocałowałem. I trudno nam było przestać… Spędziliśmy tam całą dobę, narobiliśmy bigosu – jak powiedziałaś – ale ty przecież lubisz bigos. Oj, kocico, kocico… Śpiewałaś piosenkę z „Pożegnania”, nuciliśmy „Strangers in the night”, potem jeszcze do tego doszło „Dancing to the end of love” Cohena – chyba trzy najważniejsze nasze piosenki. Chociaż… całe nasze życie to muzyka; taka czy inna, ale muzyka.
Tak się zaczęło. Te durnowate pociągi tam i z powrotem, po siedem albo osiem godzin. Po co nam to było? Któregoś razu jechałaś do mnie, żeby zamknąć to wszystko, zerwać. I nie udało się. A ile razy kłóciliśmy się? Ten związek był beznadziejny… W końcu poszliśmy do łóżka. Nie tak jak chciałaś w Sylwestra w Krajence, a przed moimi urodzinami u mnie w domu. Z Krajenki najbardziej pamiętam wtedy turban na głowie i pończochy. Zawsze robiłaś śmieszne rzeczy…

Za to cię kochałem. Za te wszystkie miasta, za to że potrafiłaś ze mną wytrzymać. Za to, że rozumieliśmy się tak doskonale bez słów. I za te rozgotowane pierogi w akademiku, za zbyt grubo pokrojoną cebulę do nich. Za rzucanie się ciastem na pierogi (hmm… pierogi to istotny element naszego życia, czyż nie?). Za wszystkie wady, za składanie ciuchów zamiast całowanie. I za to, że u Agnes kiedyś tam leżałem i bardzo poważnie zastanawiałem się czy cię zostawić czy oświadczyć się. Nikt nie dał mi tyle cierpienia i radości, tylu dylematów.
„Lodowy szpikulec”… pamiętasz – po pamiętniku i Pile napisałem, że tyle po nas zostanie – „lodowy szpikulec wbity w serce”. Mówiłaś, że nie chcesz mnie skrzywdzić, że to, że tamto… A nie byliśmy wówczas nawet razem! Ten lód też czułem podskórnie.

Później czułem, że będziemy szczęśliwym małżeństwem. Trudnym, ale szczęśliwym. I będziemy mieć dwójkę dzieci, na pewno Weronikę. Dalej to czuję – powiedziałem ci wczoraj… Wszystko się spełnia – jesteś jedyną kobietą, z którą się przespałem, wbiłaś mi ostrze w serce… czas na ciąg dalszy, co?

Ostrze w serce… prawie rok temu. Dawno. A ja ciągle widzę nas, ciągle jesteśmy dla siebie. Mimo twojego Karola czy Marcina. Mimo mojego szwendania się po knajpach. Mimo wszystkiego. Szukam tak samo jak ty. Tylko tobie jest łatwiej, w końcu jesteś kobietą. Tylko czy łatwiej znaczy lepiej? Czy w ogóle jest sens w to wszystko się bawić? Mi już się nie chce. Ciągle jesteśmy razem – inaczej, ale razem. Czy chcesz, czy nie. A chcesz – ja już wiem, tylko ty musisz się dowiedzieć…

Dość tego palenia. Bez sensu to wszystko, najlepiej iść spać.

* * *

– Posuń się kochanie, tak bardzo lubię z tobą spać… Jutro nasza rocznica, pamiętasz? Mam dla ciebie coś… – powiedział cicho, układając się obok niej.
– Co?! Niespodziankę? – zapytała rozbudzona.
– Tak, niespodziankę. Śpij. Jutro dopiero… Dobranoc. – wyszeptał ucinając wszelkie zbędne pytania. Pocałował ją delikatnie w czoło.
– Dobranoc… – zamknęła oczy i wtuliła się w niego, łaskocząc włosami w nos.

Mimo wichrów, lodu i płaczu wytrwali. Może nie była to czwarta rocznica… Ważne, że to co czuł podskórnie było prawdą. Ważne, że dotrwali.

październik 2002

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *