Przejdź do treści

Tam, gdzie zawsze

Kiedy poznali się mieli po niespełna 18 lat. Oboje uczyli się w tej samej, trzeciej, klasie liceum w małym miasteczku, gdzieś na Pomorzu. Ona miała na imię Irena, on – Robert.Irena była jedyną córką Henryka. Jej matka zmarła przy porodzie, co było dla ojca straszliwym ciosem. Przez całe swoje dalsze życie Henryk nie znalazł (nawet nie szukał) kobiety, która mogłaby zastąpić matkę Irenie – mieli siebie na wzajem i wydaje się, że to im wystarczało.
Jednak Irena nie była zbyt zadowolona z takiej sytuacji. Miała na głowie nie tylko swoją szkołę, ale też cały dom – to ona był panią domu. Ojciec natomiast przychodził późno z pracy, zwykle zmęczony, czasem pijany… Do tego wszystkiego „trzymał ją krótko” – nie pozwalał na wieczorne wyjścia ze znajomymi, nie pozwalał na wakacyjne podróże pod namiot, wszczynał o byle co awantury.

Z kolei Robert był jedynakiem. Miał oboje rodziców, co prawda już nie szaleńczo w sobie zakochanych, a będących razem z przyzwyczajenia, jednak rodzina ta trzymała się jakoś i nic nie wróżyło zmiany.
Sam odczuwał brak rodzeństwa, szczególnie młodszego, które mógłby wziąć pod swoje skrzydła. Z natury był człowiekiem opiekuńczym i chętnym do pomocy. Nie uczył się co prawda bardzo dobrze, ale nie miał ze szkołą najmniejszych problemów, często też pomagał innym.

Oboje chodzili do tej samej klasy, jedynego w miasteczku liceum. Początkowo po prostu chodzili do jednej klasy, czasem ze sobą rozmawiali, rzadziej spotykali się na prywatkach. Może kilka razy ze sobą zatańczyli w tamtym czasie, ale jakoś nic pomiędzy nimi nie zaiskrzyło.
Dopiero w trzeciej klasie coś ich tchnęło ku sobie. I natychmiast zakochali się swoją pierwszą miłością. Od tego momentu ich życie wypełniło to, czego usilnie poszukiwali: ona mogła odpocząć od domu i zrzędliwego ojca, on miał kogoś dla kogo był mistrzem i opiekunem.
Pisał dla niej wiersze, ona namawiała go, żeby gdzieś spróbował je wydać albo chociaż wysłał do oceny; Robert na to odpowiadał tylko, że wie jakie są marne i nie ma po co się z tym narzucać i wystawiać na pośmiewisko.
Irena zaszywała mu przetarte koszule, pilnowała żeby się ubierał i ogólnie dbał o siebie – była mu jak matka.

Zwykle spotykali się w „Parkowej” – małej kawiarence, jedynym lokalu w mieście, który nie był tanią spelunką pełną pijaków. Spotykali się o tej samej porze, zawsze w „Parkowej” gdzie mieli swój ulubiony stolik, swój ulubiony napój i siebie na wyłączność.
Byli szczęśliwi – cóż więcej można powiedzieć? Snuli wspólne plany na przyszłość – on chciał być lekarzem, ona liczyła na pracę związaną z bankowością. Planowali wszystko – wielkość mieszkania, jego wystrój, ilość dzieci…

Ostatnie wakacje spędzili w Zakopanem. Ojciec nie chciał wypuścić Ireny z domu, ale po kolejnej kłótni po prostu spakowała się i wyszła z domu. Henryk upił się, ale na niewiele się to zdało – córka pojechała ze swoim chłopakiem w góry…
W Zakopanem żyli niczym mąż i żona – wspólnie sypiali i wszystko starali się robić razem. Wierzyli, że tak będzie zawsze; chcieli żeby tak było.

Kiedy skończyli średnią szkołę Robert wyjechał do Krakowa, aby tam studiować medycynę. Iren nie chciała, żeby wyjeżdżał:
– Dlaczego tam? Dlaczego tak daleko? Przecież to całą Polskę dalej!
– Kochanie, zrozum mnie… Chcę się wyrwać z tego miejsca, tego małomiasteczkowego społeczeństwa, chcę dla nas obojga jakiejś lepszej przyszłość. Skończę Akademię Medyczną, zostanę lekarzem i będziemy mogli wspólnie żyć nie martwiąc się o pieniądze i mieszkanie. Muszę tam jechać…

Jednak Kraków był o kilkaset kilometrów od rodzinnego miasteczka, dla Ireny o wiele za daleko. Oboje chcieliby studiować w Krakowie – jednak ojciec Ireny nie byłby w stanie zarobić na jej utrzymanie z dala od domu, poza tym ona nie chciała go mimo wszystko opuszczać – ktoś musiał zająć się nim i domem. Została więc na miejscu i podjęła naukę w trzyletnim studium ekonomicznym w mieście powiatowym oddalonym o 30 km.

Co stało się z ich miłością? To co musiało się stać – umarła po kilkunastu miesiącach. Obiecywali sobie, że będą pisać, że nigdy nie zapomną i że to „tylko kilka lat”… Jednak odległość pokonała ich pierwszą miłość, nie pomogły listy, kiedy widywali się tylko na Boże Narodzenie, Wielkanoc i wakacje.
Wytrzymali rozłąkę przez rok, po drugim Bożym Narodzeniu od matury Irena postanowiła zakończyć ten związek w takiej formie. Zresztą Robert też się męczył i w zasadzie nie bardzo się temu sprzeciwiał… Jednakże to Irena powiedziała „żegnaj” i to Irena wyszła pierwsza z „Parkowej”, pozostawiając Roberta przy stoliku.

* * * * * Kilkanaście lat później * * * * *

Do mieszkania Ireny posłaniec przynosi kwiaty. Ireny nie ma w domu, odbiera je córka – Małgorzata. Małgorzata jest w ostatniej klasie liceum; jest zwykłą 18-19-latką.
Irena pracuje w banku. Wychodzi z pracy, idzie przez prawie całe miasto (mija nieduży Rynek, potem park) by trafić na swoje osiedle XXX-lecia PRL. Mieszka w jednym z wielu bloków, w jednej z kilku klatek, w jednym z kilku mieszkań na którymś z pięter. W domu zastaje Małgorzatę, która kończy przygotowywać obiad. Na stole w kuchni w wazonie stoją przysłane kwiaty.
– Co to za kwiaty? – pyta Irena
– Nie wiem, do Ciebie. Jest jakiś liścik…

Irena czyta liścik – „Spotkajmy się tam, gdzie zawsze. Dziś o dwudziestej, Robert.” – śmieje się do siebie.
– Coś zabawnego? Pewne jakiś cichy wielbiciel… – uśmiecha się córka
– Nie, raczej stara znajomość, z czasów kiedy miałam tyle lat co Ty… Chce, żebym się z nim spotkała dzisiaj wieczorem…
– Pójdziesz?… Idź, co Ci szkodzi powspominać dawne dzieje…
– Zobaczymy, zobaczymy…

Wieczorem – dziesięć minut przed czasem – Robert podjeżdża zagranicznym samochodem przed kawiarnię „Parkowa”, wysiada, wyłącza telefon komórkowy i wchodzi do środka. Mężczyzna ma na sobie markowy garnitur, krótkie lekko szpakowate włosy – jest zwyczajnie przystojny i dobrze wyglądający.

Knajpa jest taka jak dawniej – wiele się nie zmieniło, poza kolorem ścian i obsługą. Teraz wygląda to wszystko bardziej przyzwoicie.

Robert siada przy jednym ze stolików, innym niż zazwyczaj – „ich stolik” jest zajęty przez trzymającą się za ręce i patrzącą sobie głęboko w oczy parę. Siada przy stoliku, zamawia kawę i czeka.
Do „Parkowej” wchodzi Irena. Jest idealnie o 20-tej, skromnie ubrana, ale mimo to elegancko. Początkowo nie zauważa Roberta. Ten jednak natychmiast wstaje od stolika i nim ona spostrzegai poznaje jego on jest już przy niej.
Oboje są raczej chłodni. Coś zamawiają, rozmawiają o niczym, on mówi co robi w starych stronach, ona tylko słucha.
Robert jest w mieście tylko na moment, jutro wyjeżdża. Przyjechał zabrać kilka rzeczy z pozostałości po domu rodzinnym. Mówi, że robi doktorat na Uniwersytecie, że pisze książki i przyjechał w związku z jedną z nich.

Mija trochę czasu, oboje rozkręcają się w rozmowie, opowiadają o tym czym żyją. Irena mówi, że nie robi w zasadzie nic specjalnego – ma małe mieszkanie; pracuje tutaj, na miejscu; córka w tym roku robi maturę; zamierza studiować psychologię.
On z kolei mówi o swoim doktoracie i pracy na uczelni; o dwójce dzieci; małym domu na obrzeżach miasta. Pokazuje jej zdjęcia dzieci z zagranicznych wakacji. W zeszłym roku zmienił samochód.

Wypili kawę, zamawiają jakiegoś drinka, wspominają dawne czasy – jak razem byli na wakacjach w Zakopanem; to, że pierwszy raz kochali się ze sobą; jak im tęskno do tamtych dni. Irena pyta co działo się później, kiedy już wyjechał do Krakowa, co tam robił.
Robert opowiada zaczynając od matury – wyjechał do Krakowa, potem ona z nim zerwała, on się załamał. Szukał pocieszenia w klubach studenckich i knajpach, znalazł tam pociąg do sztuki i kultury, rzucił medycynę po drugim roku, zaczął studiować literaturę na UJ. Napisał kilka opowiadań, potem dwie powieści historyczne.
Ona na to mówi, że nie ma czasu na czytanie książek tym bardziej historycznych, dużo ma pracy w banku, potem zajmuje się domem. Po maturze poszła do studium ekonomicznego, poznała faceta, z którym ma dziecko – w sumie jest zadowolona z obecnego swojego życia.
Skoro schodzi na rozmowę o rodzinie Robert zaczyna narzekać na to, że nie ma dla niej czasu, że pisze w sumie zbyt mało, że doktorat wlecze się ciągle, a on przez rodzinę goni głównie za pieniędzmi, przez to nie ma go w domu, stracił kontakt z żoną, dzieci prawie nie widuje. Owszem, ma pieniądze, ale wie że to nic nie znaczy, nie o tym marzył.

Rozczulają się – wypity alkohol rozluźnia atmosferę – ona zaczyna płakać; mówi, że źle ułożyło się jej życie, że ojciec Małgorzaty odszedł kilka lat temu – byli małżeństwem w sumie 5 lat. Zaszła z nim w ciążę, kiedy już rozstała się z Robertem i szukała kogoś, kto miałby go zastąpić. A że nie szukała zbyt długo – skończyło się szybkim ślubem, ciężkim życiem przez 5 lat i rozwodem. Teraz mieszka sama z córką, która jest dla niej wszystkim. Doskonale się rozumieją, są dla siebie jak najlepsze przyjaciółki i rozmawiają bez tajemnic o wszystkim.
Irena zwierza się, że mimo wszystko co się stało i co Robert mówi o sobie, wierzy że z nim byłoby jej lepiej, przecież byli kiedyś razem i w zasadzie był tak sam jak teraz, nic się nie zmienił.
Robert przyznaje jej rację, mówi, że nigdy wcześniej ani nigdy później nie czuł tak wyraźnie że żyje. Tylko ten jeden raz – z nią właśnie – wiedział jak cudowny może być świat, jak wspaniale jest kogoś kochać i być kochanym. Jednak nie mogą tego przywrócić, nie mogą teraz zmienić swojego życia – on ma przecież żonę i dwoje dzieci przy których musi ktoś być, kto zapewni im godziwe życie do którego są przyzwyczajeni.

Patrzą na zegarek, jest już prawie północ, kończą więc rozmowę, on odwozi ją pod blok. Mówi że wyjeżdża rano skoro świt i pewnie się spotkają znowu za kilkanaście lat, o ile w ogóle. Mężczyzna otwiera jej drzwi, całuje przyjacielsko w policzek na pożegnanie. Irena obejmuje go i mocno do siebie przytula, jakby chciała zawołać: „zabierz mnie stąd, pokochaj mnie jak dawniej i bądźmy szczęśliwi na nowo”. Robert stanowczo odsuwa ją od siebie na odległość ramion i mówi, żeby pozbierała się w sobie. Ona szlochając idzie do klatki, on wsiada do samochodu i odjeżdża nie czekając, spoglądając w lusterku na Irenę. Ona zatrzymuje się przed drzwiami, odwraca się i patrzy na odjeżdżający samochód z tęsknotą, żalem za szkołą i tym, że w pewnym momencie poszli w złą drogę, wybrali sobie to gorsze życie.

lipiec 2000

1 komentarz do “Tam, gdzie zawsze”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *