Postanowiłem o tym nie myśleć… Tyle ludzi nie myśli i jakoś im idzie.Postanowiłem też cały dzień robić porządek w pokoju. Z kieliszkiem w dłoni i kubańską muzyką. Gin z tonikiem albo raczej Tom Collins; mój ulubiony. To jest to. Compay Segundo i „Chan Chan” albo Ibrahim Ferrer w „Dos Gardenias”. To także jest to. Geppert również, szczególnie zadająca „Pytania do Księżyca”. Tyle tylko, że… to płyta od Niej; to pokój urządzony przez nas, właściwie na Jej styl. Z Jej grafiką na ścianach.
Dwanaście metrów kwadratowych, prostokąt cztery na trzy. Z odwrotnie zamontowanymi drzwiami w prawym dolnym rogu pokoju. Otwierasz drzwi i wchodzisz na ścianę. Na meble właściwie. Jedyny tego plus to schowanie kanapy za drzwiami. Wchodząca osoba nigdy nie jest w stanie zobaczyć od razu kto i co robi na kanapie. Dzięki temu nasze dawne baraszkowanie – szczególnie w środku dnia, kiedy mama mogła w każdej chwili wejść do domu – było trochę bezpieczniejsze, mniej stresujące. I bardziej podniecające, bo jednak trzeba było się pilnować.
Choć nie jest już to samo łóżko; nie to nasze pierwsze. Tamto udało się na spoczynek, po dwudziestu kilku latach ciężkiej służby, takiej czy innej. Może to i lepiej? Na kanapie płakaliśmy, kochaliśmy się, ale nie ten pierwszy raz.
Nie to łóżko, ale ten pokój; te same ściany, to samo okno na lewej ścianie. Okno, które umieszczono nadzwyczaj wysoko. Kiedy byłem mały, pewnie nie zakochany jeszcze w Marcie albo Aśce, może nawet nie w Ance, ledwo sięgałem do tego okna. Dziwne rozwiązanie budowniczych, a raczej ich fuszerka.
Obok, w lewym górnym rogu – szafa. Zwykła dwudrzwiowa szafa z dodatkowymi półkami na górze. Nie ma zbyt wiele w tej szafie. Większość ciuchów mam gdzie indziej, w innym mieszkaniu. Nawet wszystkie ciuchy, a nie ich większość; wszystkie używane. Tutaj wiszą stare marynarki i letnie koszule, a najistotniejsze są Jej buty, które zostawiła niegdyś. Zostawiła w innym mieszkaniu, przywiozłem je tutaj, do domu. Leżą w tej szafie i czekają. Ja też czekam… kiedyś je założy, to pewne.
Czekam patrząc co raz na obrazki na górnej ścianie, tej na wprost wejścia. Patrzę na „Nadzieję”, którą namalowała dla mnie na te gorsze dni, abym uwierzył w lepsze jutro i miał nadzieję. Mam więc obrazek i nadzieję… Taką jak ta suknia przechodzącej kobiety na obrazku – tak samo zieloną, tak samo długą.
Chciałem Jej kupić taką sukienkę: taką wiosenną, zieloną w żółte kwiaty albo może stokrotki. Lekką, zwiewną i kuszącą życiem. Nie kupiłem. Nie pozwoliła mi.
Następny obrazek – też od Niej – coś co łączy nasze tak odległe geograficznie pokoje. Ona ma taki sam, tylko mniejszy. I inne są też szczegóły. Jednak dla mnie najważniejszy jest ten ostatni, wiszący nad biurkiem: „Krzyk” Muncha. Tle razy już o nim mówiłem i pisałem… Ten obraz jest dla mnie syntezą ekspresjonizmu; obraz „samotności w tłumie”, choć tłum jest dopiero z tyłu, na odległym planie, daleko na moście. To właśnie samotność – niby są wszyscy, ale są daleko; odchodzą obojętnie, nawet nie zauważając że ktoś krzyczy. Krzyczy, woła i rozpacza. Ktoś jest sam; sam przeciw całemu światu, sam z własnymi problemami, z własną bezsilnością. Sam, ubrany w czarną prostą szatkę… Sam, na moście, w zniekształconym śnie, kafkowskim koszmarze. Owa samotność, to przerażenie i ta bezradność są najpiękniejsze – z nich bierze się jego siła. Siła do krzyku. Pomimo tej siły oni przechodzą obok, odchodzą mostem w dal. Na drugą stronę – tam, gdzie czują się pewniej; tam, gdzie nikt nie krzyczy; tam, gdzie jest spokój. Tam, gdzie nikt nie czuje, nie kocha i nie żyje.
Pod obrazkami fotel i mały, okrągły stolik z kwiatem. Kawiarniany stolik, Jej ulubiony z całego pokoju. Kiedyś stał tam też karton z namalowanymi plakatówkami kaktusami, raczej karykaturami kaktusów. I z Jej podpisem: „Monisia 2001”. To była jedna z ostatnich rzecz jakie zrobiła w tym pokoju… Karton tylko zawadzał. Wyrzuciłem go, nie bez sentymentu. To tylko karton, cała reszta pozostała nietknięta.
Obok, na półce, pudełko z listami, biletami i ulotkami z teatrów. Pudełko naszych wspomnień, nasze wspólne cztery lata życia. Pudełko, które zawiera większą część materialnych znaków Jej obecności. Właściwie mało przywiązuję się do rzeczy – Ona ma tych wspólnych rzeczy więcej. Jarzębinę z Piły, różę z Poznania, więcej listów, jakieś zdjęcia w ramkach, figurkę murzyńską i drewnianą obrączkę na serdecznym palcu prawej ręki. O ile ją nosi…
[ad#postad]Pod ostatnią ścianą stoi regał z jasnego drzewa. Komputer, sprzęt grający, płyty, kasety i książki. Wśród tego jazz, alternatywa, pop i rock zmieszane z Mozartem i Czajkowskim. W zasięgu jednego spojrzenia Dostojewski, Kafka, Cortazar i „Zasady żywienia” albo scenariusz „Robocopa”. Klasycy i mistrzowie sztuki przemieszani z chłamem i właśnie popem. Cały pokój taki jest – wspomnienia dobre i złe nasycone zapachem Jej listów i kwiatów, których jeszcze nie dostała. Wspomnienie zużytych czy pękniętych prezerwatyw, zapach spermy, ekstazy i potu miesza się z romantyzmem palonych świec czy intymnością nocnych rozmów i namiętnych pocałunków, czułych spojrzeń, masowanych stóp. Dywan, który był nie raz miejscem miłosnych zmagań pamięta kiedy rysowała oko, klęcząc na nim i mocno naciskając na pastelowe kredki. Starała się wcisnąć w nie i w papier całą swoją złość; złość na mnie. Z tego pokoju uciekła do łazienki, płacząc z mojej winy. Tutaj obejmowaliśmy się, tulili i całowali każdego wieczora Jej przyjazdu, kiedy wreszcie można było zdjąć ciężki plecak ze stelażem. Teraz plecak stoi obok mnie, przy biurku. Należy do mnie. Tylko plecak…
Został plecak, zostały listy, obrazki i czekające buty. Ale Monika już tutaj nie przyjeżdża. Jak mam o tym nie myśleć? Tylu ludzi o tym nie myśli, ale ja tak. W końcu mieszkam w tym pokoju… Ona też mieszka, chociaż inaczej.