Przejdź do treści

Buona Sera Anna Maria i Mister Lukas!

Tak za każdym razem witał nas przesympatyczny kelner w najczęściej odwiedzanej przez nas restauracji w miejscowości Santo Stefano di Camastra w północnej części Sycylii. Był On na tyle osobliwy, że jako pierwszy przychodzi mi na myśl, kiedy wspominam nasz pobyt na włoskiej wyspie. A że mieścina okazała się być mała i wyboru wielkiego nie było – tym chętniej tam przesiadywaliśmy. Z szumem fal morskich w tle białe wino wyśmienicie się konsumuje, a i nie wiedzieć czemu popularny tam duński Tuborg także. Ochrzczony przez nas Giuseppem kelner donosił nam drinki, jedzenie oraz najświeższe wieści z DowJones.

Oczywiście pierwszego dnia posililiśmy się także w tubylczej „knajpie pod strzechą”, gdzie po raz pierwszy poczuliśmy sycylijski swojski klimat stanowiący melanż bylejakości i jednocześnie serdeczności obsługi. Dostaliśmy siarczyste wino i po raz pierwszy doceniliśmy pastę przyrządzoną z rybą. W trakcie spaceru po miasteczku przytłoczyła nas ilość wystaw i sklepów ceramicznych, ale aż tyle procentów nie spożyliśmy, aby cokolwiek kupić ;-)

Sycylia - hotel La Playa Blanca w Santo Stefano di Camastra

Hotelik La Playa Blanca okazał się być dość przyzwoitym, choć elektryczny mobilny czyściciel z basenu wpuszczany o zmierzchu na całą noc jednak budził lekką irytację. A! No i nie było Polsatu w tv! :-) Gromki protest emeryta także nam zapadł w pamięć ;-) Nie było w ogóle polskiej tv, no ale dziadek miał rację – antenę Polsatu mogliby makaroniarze biednym „odciętym od cywilizacji” Polaczkom zainstalować! Został więc w naszym odczuciu dziadek-Polsat emerytowanym buntownikiem i wyrazicielem woli znakomitej także około-emerytalnej większości uczestników wycieczki.

Sycylia - Etna

Kolejnego dnia wyruszyliśmy z wycieczką na Etnę. Szczerze mówiąc bardziej wytrwałym polecam indywidualną wycieczkę pieszo, jeśli ma się ciepłe ubranie i porządne obuwie, i nie ma pośpiechu. W ten sposób można uniknąć tej przeklętej masówy. Kolejki na gondolkę przypominały trochę te PRLowskie, kiedy dowieźli pasztetową albo szynkę;-) Dłużyzna, ścisk, nuda, zniecierpliwienie – tyle że gwar rozmów wokół mniej zrozumiały. Wszystko rekompensuje jednak fajna przejażdżka jeepem i księżycowy krajobraz wulkanu. Przewodnik po Etnie wysilił się zaś mniej więcej tyle, ile wysila się kasjerka w supermarkecie.

Sycylia - Wyspy Liparyjskie

Rejsy statkiem wokół Wysp Liparyjskich tudzież Eolskich okazały się dla Nas szczęśliwie przyjemne, pozostawiające miłe wspomnienia wzburzonych fal i krystalicznie czystej wody. Szczęśliwie, gdyż niektórym pozostanie wspomnienie konieczności skorzystania z plastikowych torebeczek, sądząc po minach niektórych konieczności… jakby niespodziewanej…? ;-)

Siarkowodorowe powietrze na Voulcano nie zachęciło nas do kąpieli błotnej, za to podobały nam się czarne plaże, zaś w Lipari wypiliśmy prawdziwą włoską kawę mrożoną, mocną z dodatkiem tylko cukru i lodu, bez całej tej mlecznej, koktajlowo-bitośmietanowej brei tak popularnej w naszych coffee-shopach.

Sycylia - czarna plaża na Wyspach Liparyjskich

Zachwyciła nas najbardziej Panarea i tam właśnie obiecaliśmy sobie, dożyszwszy wspólnie starości, kupić rezydencję ;-) Jest to jedna z najmniejszych wysp na archipelagu Morza Tyrreńskiego, z ciekawą, niską zabudową architektoniczną w kolorze białym, z licznymi wijącymi się nieregularnie uliczkami, zaskakującymi maleńkimi sklepami i tabakieriami. Urok tkwi w niewielkiej ilości turystów, czystości i harmonii, a wszystko to w otoczeniu skalnych kopuł bazaltowych rozciągających się wzdłuż ścieżek prowadzących do morza.

Sycylia - wulkan na Stromboli

Osławione Stromboli wydało nam się po wizycie na Panarei dość nijakie i chaotyczne. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy minęliśmy domek, w którym ponoć zatrzymali się Ingrid Bergman i Roberto Rosselini, a to zdaje się takie trochę centrum pielgrzymek ;-) Najśmieszniejsze było jednak oczekiwanie na wybuchy z czynnego krateru na Stromboli, które nie dość, że były tym razem bardzo rzadkie to jeszcze przypominały ze statku trochę podrzucane zapalone zapałki. Przy tym tłum gapiów czających się na erupcje, a raczej erupcyjki, ze swoimi idiot-kamerkami tudzież bardziej wypasionym sprzętem, przypominał ustawianie armaty na komara.

Z większych miast obejrzeliśmy trzy: Taorminę, Palermo i Cefalu.

Kurortowa Taormina jest bardzo ładna, zabytkowa, wbrew temu, co mówią przewodniki nie czuć tam olbrzymiego przepychu, nie licząc może cen, które rzeczywiście są ponadprzeciętne. Jest po prostu ładnie i nieco wytwornie.

Sycylia - Palermo

Bardziej silne wrażenie pozostawia w pamięci największe miasto na Sycylii – Palermo. Miasto kontrastów, aspirujące do głównego ośrodka miejskiego na wyspie – i niewątpliwie takim jest – przy jednoczesnej, mocno rzucającej się w oczy biedzie. Gwar, huk wszechobecnych motocyklowych i samochodowych klaksonów, Włochom tylko znane i mocno zindywidualizowane przestrzeganie przepisów ruchu drogowego oraz widok starych, olbrzymich oraz zrujnowanych kamienic wydawało się osobliwe i chyba nie każdemu taki charakter miasta może przypaść do gustu. Nam przypadło. Polecam zapuszczenie się w boczne uliczki, na których można wypić piwo serwowane w plastikowych kubeczkach przy stolikach pokrytych tandetną ceratą z rozbrzmiewającą wokół muzyką graną przez ulicznych akordeonistów. Specyficzny klimat tworzą zgrupowania miłośników gier karcianych, wałęsających się żebrzących dzieciaków czy też ujmujący sposób przekazywania sobie różnych rzeczy na wiaderkach zawiązanych sznurkiem. No cóż – schody są takie niepraktyczne ;-) Nie sposób pominąć zabytków architektonicznych takich jak monumentalne kamienice przy Quattro Canti, sercu Plermo, czy też jednego z najbardziej okazałych kościołów La Martorana przy Piazza Bellini. Trochę zawodzi może fakt, że większość kościołów i katedr jest zamknięta w ciągu dnia dla turystów, jednak miasto to ma na tyle oryginalny charakter, że i bez tego wizyta w nim i tak nie daje się zapomnieć. Spacer miejski warto zwieńczyć odpoczynkiem przy bulwarze morskim w pobliżu portu w Palermo, na który wchodzi się przez charakterystyczny gaj palmowy.

Sycylia - Cefalu

Bardziej przyjazny klimat stwarza historyczne miasteczko Cefalu. Pojechaliśmy tam ostatniego dnia, żeby wreszcie skosztować kąpieli morskiej. I choć nie było upałów – udało się! To naprawdę niezwykłe miejsce z oryginalną średniowieczną zabudową, nie zeszpecone żadnymi nowoczesnymi typowo kurortowymi wynalazkami. Jest niezwykle urocze, bardzo zwarte, z bogatą infrastrukturą gastronomiczną, czystymi plażami oraz przede wszystkim z widocznym prawie z każdego miejsca olbrzymim urwiskiem skalnym. Mogliśmy je podziwiać zarówno z bliska, po wejściu na Rocca, dochodząc do Tempio di Diane oraz z wybrzeża – pływając w spokojnym morzu, w którym nie dopadły nas na szczęście meduzy, przed którymi ostrzegała nas przewodniczka. Każdy, kto trafi do Cefalu nie może oczywiście ominąć wspaniałej katedry przy Piazza del Duomo, pół romańskiej, pół barokowej, z oryginalnym drewnianym stropem i znajdującej się w absydzie mozaice Chrystusa Pantokratora oraz pozostałościami malowideł na kolumnach czy widocznymi śladami po zerwanych zdobieniach barokowych. Z placu przy katedrze można się właściwie udać w którąkolwiek z ulic i spacer zakończyć w jakiejś miłej restauracji. Dla nas jedynym rozczarowaniem było to, że nie mogliśmy zjeść wymarzonej pizzy, na którą właśnie tam po wielu dniach jedzenia makaronu, mieliśmy ogromną ochotę! Jako niedoświadczeni eksploratorzy włoskich rejonów, nie wpadliśmy na to, że dla Włochów przecież pizza nie jest normalnym obiadowym daniem, a po prostu wieczornym posiłkiem, który w knajpach podaje się od ok. 19.00. Rozczarowanie rozładowaliśmy wieczorem rzecz jasna w zaprzyjaźnionej knajpie u ulubionego Sycylijczyka von Giuseppe.

Leniwie płynący czas, dystans i zadowolenie z życia Sycylijczyków, ich gościnność, cytryny kwitnące na drzewach, piękne widoki wysp, koloryt małych biednych miasteczek, no i okalające morze… chyba warto tam wrócić. Tym razem gdzieś na południe… Arrivederci bella Italia!

Więcej zdjęć z Sycylii »

Wpis ten, podobnie jak kiedyś o Moskwie, napisała Ania.

3 komentarze do “Buona Sera Anna Maria i Mister Lukas!”

  1. Pingback: Jedziemy do Chin! | Łukasz Prokulski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *